Odpowiedz 
 
Ocena wątku:
  • 2 Głosów - 3 Średnio
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 2
22-07-2012, 02:29 PM
Post: #1
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 2
Obok podstawowej przyczyny, jaką jest brak rywalizacji pomiędzy polskimi bokserami, na negatywny obraz polskiego boksu zawodowego rzutują też inne czynniki. Polski rynek bokserski został nadmiernie zmonopolizowany przez wiodącą grupę 12 Rounds Knockout Promotions. Wzorując się na niemieckich grupach Sauerland Event i Universum Andrzej Wasilewski stworzył molocha, który zamiast ułatwiać polskim bokserom osiąganie sukcesów w zawodowym boksie, skutecznie im te możliwości blokuje. Nadmierna zachłanność na pozyskiwanie wszystkich młodych polskich pięściarskich talentów sprawiła, że stan posiadania 12KP przerósł jej finansowe, logistyczne i szkoleniowe możliwości. W pewnym momencie w samej tylko kategorii cruiser grupa posiadała 6 zawodników. Bokserzy Wasilewskiego nie walczą ze sobą, nie walczą też z rywalami z innych polskich konkurencyjnych (grupa Andrzeja Gmitruka) lub zaprzyjaźnionych (grupa Tomasza Babilońskiego) grup. Ponieważ skromne (w porównaniu z najlepszymi) możliwości finansowe nie pozwalają na ściągnięcie do Polski klasowych przeciwników z zagranicy, bokserzy 12KP całymi latami obijają bumów i drugorzędnych journeymanów, marnując najlepsze lata kariery. Dodatkowo szereg przypadków stronniczego sędziowania (też na wzór niemiecki) skutecznie zniechęcił tych nielicznych uzdolnionych zagranicznych bokserów, którzy jeszcze mieli ochotę na boksowanie na polskich galach. Krytykując 12KP i jej szefa, trzeba jednocześnie "oddać cesarzowi, co cesarskie". Niewątpliwą zasługą Andrzeja Wasilewskiego było stworzenie w latach 90. XX wieku polskiej grupy boksu zawodowego z prawdziwego zdarzenia ( jako Hammer Knockot Promotions, a później Bullit Knockout Promotions). Dzięki temu polski boks zawodowy nie poszedł drogą czeską, węgierską czy litewską, a Polska nie stała się kolejną bokserską Bumolandią. Te niewątpliwe zasługi z przeszłości nie mogą przesłonić faktu, że 12KP zabrnęła w ślepy zaułek, a jej szef coraz bardziej przypomina kapryśną primadonnę obrażoną na wszelka krytykę, nawet tę życzliwą i konstruktywną. Z prekursora i animatora polskiego boksu zawodowego przeistoczył się w jego głównego hamulcowego.

Popełnione przy prowadzeniu polskich bokserów błędy najlepiej zilustrować na konkretnych przykładach:

Tomasz Adamek; Kiedy w grudniu 2008 Adamek po kapitalnej walce pokonał Steve'a Cunninghama i odebrał mu pas mistrzowski IBF w kategorii cruiser, nie było chyba w Polsce kibica boksu, który nie widziałby tego najlepszego polskiego boksera ostatniego 10-lecia w roli wieloletniego dominatora swojej naturalnej wagi. Tymczasem Adamek pokonał w obronie tytułu jedynie niezłego Jonathana Banksa i słabiutkiego Bobby'ego Gunna, by następnie zwakować pas i przenieść się do wagi ciężkiej. Manager boksera, Ziggy Rozalski tłumaczył tę decyzję faktem, że w wadze cruiser nie było chętnych do pojedynków z Adamkiem. Nie pierwszy i nie ostatni raz Ziggy Rozalski powiedział prawdę, nie mówiąc całej prawdy i tylko prawdy. Chętnych do walki z Adamkiem istotnie brakowało, ale tylko w Ameryce, bo w Europie było ich na pęczki. Nie mówiąc już o tym, że Steve Cunningham cały czas pałał żądzą rewanżu i gotów był bić się z Adamkiem w każdym miejscu i o każdej porze. Względy materialne przeważyły nad względami sportowymi i nie posiadający warunków fizycznych do królewskiej kategorii Adamek sam siebie pozbawił szans na posiadanie jakiegokolwiek mistrzowskiego pasa. Witalij Kliczko we Wrocławiu dobitnie wskazał Adamkowi miejsce w szeregu wagi ciężkiej. Na domiar złego Roger Bloodworth, nowy amerykański trener Adamka doprowadził go do ponadnaturalnej wagi ciała, co wbrew szumnym zapowiedziom nie poprawiło siły ciosu, za to skutecznie pozbawiło polskiego pięściarza jego największych ringowych zalet: szybkości i ruchliwości. A przecież można było postąpić inaczej, o czym świadczy przykład Marco Hucka, który udanie zadebiutował w wadze ciężkiej, jednocześnie skutecznie broniąc pasa WBO w kategorii cruiser. Co najmniej od czasów Stanleya Ketchela i jego walki z Jackiem Johnsonem wiadomo, że można godzić ze sobą posiadanie mistrzowskiego tytułu w wadze niższej z próbami jego zdobycia w kategorii wyższej. Jest to najlepsze wyjście zarówno pod względem sportowym, jak i materialnym. Trzeba jedynie wykazać się logicznym i konstruktywnym myśleniem, a tego niestety Adamkowi i jego doradcom ewidentnie zabrakło.

Krzysztof Włodarczyk; Diablo to jedyny aktualnie polski mistrz świata. Dlaczego więc wśród polskich kibiców boksu ma tak mało sympatyków, a tak wielu krytyków całkowicie negujących jego bokserski talent? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się w czasie przynajmniej do momentu zdobycia przez Włodarczyka pasa mistrzowskiego WBC w wadze cruiser po efektownym zwycięstwie nad Giacobbe Fragomenim. Podobnie jak przypadku Adamka, kibice mieli prawo się spodziewać , że wkrótce zobaczą Diablo w emocjonujących pojedynkach z najlepszymi rywalami: Marco Huckiem, Steve'em Cunninghamem, Denisem Lebiediewem, czy Yoanem Pablo Hernandezem. Zamiast tego mieli wątpliwą przyjemność obejrzenia nudnej walki z weteranem Jasonem Robinsonem, a następnie skandalicznego pod każdym względem pojedynku z Francisco Palaciosem w bydgoskiej hali Łuczniczka. Gdy dołączyły do tego psychiczne problemy Diablo, wielu postawiło już na nim krzyżyk. Nieoczekiwanie jednak polski mistrz świata odrodził się w dalekiej Australii, nokautując Danny'ego Greena. Po tym sukcesie, zamiast pójść za ciosem i rozprawić się z kolejnymi rywalami, Diablo został odstawiany przez swojego promotora na boczny tor, bo pierwszą gwiazdą 12KP stał się teraz Artur Szpilka. Niby uzgodniono pojedynek Włodarczyka z Antonio Tarverem, ale ostatecznie nic z niego nie wyszło. Z miną świętego naiwnego Andrzej Wasilewski publicznie wyraził swe oburzenie niesłownością amerykańskiego boksera. Tak, jakby nie był biznesmenem i nie wiedział, że w boksie tak jak i w interesach można opierać się jedynie na podpisanym kontrakcie z przewidzianymi karami umownymi za jego zerwanie, a nie na gołosłownych deklaracjach. W efekcie tej nieudolności Diablo stracił kolejne 9 miesięcy ze swych najlepszych lat i czeka go kolejna przeprawa z niechcianym i niewygodnym rywalem, jakim jest Francisco Palacios. Oby tylko nie było powtórki z Bydgoszczy.

Dawid Kostecki O ile Tomasza Adamka można uważać za najlepszego polskiego boksera w nowym tysiącleciu, o tyle Dawid Kostecki być może zasługuje na miano najbardziej utalentowanego. Być może, bo tak naprawdę nigdy nie został sprawdzony z wartościowym przeciwnikiem. Od co najmniej 5 lat mówiło się o Cyganie, jako o wielkim talencie, który lada moment zostanie mistrzem świata i zdominuje wagę półciężką. Z kim to on nie miał walczyć? Były deklarowane przymiarki do walk z Jeanem Pascalem i Zsoltem Erdeiem, a potem kończyło się, tak jak zawsze, czyli na bumach i wypalonych weteranach. Skończyło się na tym, że Kostecki trafił z wyrokiem za sutenerstwo do więzienia, a bokserskiej kariery nie zrobił. Oczywiście jego problemy z prawem nie obciążają kierownictwa 12KP, ale zmarnowanie lat pracy nieprzeciętnej klasy boksera już jak najbardziej tak. Cygan młodzieniaszkiem nie jest i nie wiadomo w tej chwili, czy i kiedy powróci na ring. Jest wielce prawdopodobne, że będziemy o nim w przyszłości mówić jako o najbardziej zmarnowanym talencie w historii polskiego boksu.

Paweł Kołodziej Przypadek Kołodzieja to niemal bliźniaczy przypadek Kosteckiego. Różnica polega na tym, że Kołodziej ma mniejszy talent, ale za to więcej inteligencji i rozumu. Nie wylądował też w kryminale, a jedynie na bokserskim aucie. Poza tym wszystko przebiega podobnie . Od lat Kołodziej przymierzany jest do wielkich walk, z których nic nie wychodzi. Między innymi walczyć miał ze Stevem Hereliusem ( w czasie, gdy posiadał on pas interim WBA World) i Olą Afolabim. Niedługo Kołodziejowi stukną 32 lata, a on nadal jak obijał bumów i przeciętniaków, tak dalej obija, z tym że z coraz mniejszą częstotliwością. Podobny los jest udziałem wielu innych pięściarzy 12 KP, jak Damian Jonak, Krzysztof Głowacki, Tomasz Hutkowski i Andrzej Wawrzyk. Wszyscy oni od lat drepczą w miejscu, a niektórzy wręcz cofają się w rozwoju.

Grzegorz Proksa; Proksa to pięściarz wielce oryginalny i specyficzny, tak pod względem stylu boksowania, jak i przebiegu kariery. Managerem Proksy jest Krzysztof Zbarski, któremu należy się pochwała za doprowadzenie do walk o pasy mistrza świata i Europy bardzo ambitnego, ale dość przeciętnie utalentowanego Alberta Sosnowskiego. Z Proksą jednak Zbarskiemu ewidentnie tak dobrze nie wyszło. Przez wiele lat polski bokser obijał mało wartościowych rywali głównie na brytyjskich ringach, by wreszcie w ubiegłym roku w Neubrandenburgu w imponującym stylu zdeklasować Sebastiana Sylvestra i zdobyć pas EBU. Wkrótce potem Proksa został włączony do brytyjskiej grupy Matchroom Sport prowadzonej przez Barry'ego Hearna. Wybór drogi mającej doprowadzić Proksę na bokserskie szczyty okazał się jednak fatalnym błędem. Nie lubiany i lekceważony przez promotora, został wmanewrowany w obronę pasa z bardzo przeciętnym Kerrym Hope'em. Do walki Proksa przystąpił źle przygotowany fizycznie i mentalnie, w efekcie czego przegrał. Wprawdzie kilka miesięcy później znokautował Hope'a w rewanżu i odzyskał pas, ale sposób boksowania, jak również zachowanie po walce dowodzą nadal trwającego regresu formy fizycznej i psychiki Grzegorza. Nie bez znaczenia jest przy tym fakt braku stałej i rzetelnej opieki trenerskiej. W tej sytuacji zakontraktowanie walki Proksy na 1 września z Gennadim Gołowkinem jest przejawem nieodpowiedzialnego awanturnictwa, które może i musi doprowadzić naszego utalentowanego boksera do ciężkiej porażki.

Artur Szpilka; Szpilka, bokser z kryminalną przeszłością, został w rekordowo szybkim tempie wykreowany przez media na "nowego Gołotę" i "wielką nadzieję Polaków w wadze ciężkiej". Zapewne na zamówienie 12KP, która lansując nowego bohatera chciała odwrócić uwagę od swych błędów i niepowodzeń na innych polach. Szpilka niewątpliwie talent do boksu posiada, ale kreowanie go na przyszłego mistrza królewskiej kategorii jest zdecydowanie przedwczesne. Starcie z Jameelem McCline'em dobitnie pokazało, że Artura czeka jeszcze bardzo długa droga zanim wywalczy sobie miejsce choćby w szerokiej czołówce wagi ciężkiej, bo na chwilę obecną jego bokserskie umiejętności są nader skromne. Młodemu człowiekowi, który w nadmiarze rozumu nigdy nie posiadał, uderzyła za to do głowy woda sodowa, czego przejawem stały się publiczne zaczepki pod adresem Tomasza Adamka. Bokserskie dokonania Adamka powinny ze strony młokosa wzbudzać podziw i szacunek, tymczasem pozwala on sobie na ataki, których poziom sięgnął już rynsztoka. Na promocję Szpilki poszły przy tym potężne środki finansowe (trzykrotne eskapady do USA na walki z tamtejszymi cepiarzami, sprowadzenie z Argentyny wytatuowanego buma), których zabrakło dla jego starszych i znacznie lepiej rokujących kolegów z 12KP (np. Włodarczyk, Kołodziej, Kostecki).

http://www.the-best-boxers.comIdea
Odwiedź stronę użytkownika Znajdź wszystkie posty użytkownika
Odpowiedz cytując ten post
Odpowiedz 


Wiadomości w tym wątku
Patologie polskiego boksu zawodowego - część 2 - Hugo - 22-07-2012 02:29 PM

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości